Chciałbym, aby każdy czuł się miłowanym przez tego Boga, który dał swego Syna za nas i ukazał nam swoją miłość bez granic. Chciałbym, aby każdy poczuł radość bycia chrześcijaninem. W pięknej modlitwie, którą należy odmawiać codziennie rano mówimy: „Uwielbiam Cię, o mój Boże i kocham Cię z całego serca. Dziękuję Ci, żeś mnie stworzył, chrześcijaninem uczynił…”. Tak, jesteśmy szczęśliwi z powodu daru wiary. Jest to najcenniejsze dobro, którego nikt nie może nam zabrać! Dziękujemy za to Bogu każdego dnia, przez modlitwę i konsekwentne życie chrześcijańskie. Bóg nas miłuje, ale oczekuje, że także i my Go będziemy kochali!

Każdy więc powinien zapytać siebie samego, jakie miejsce ma Bóg w moim życiu. Czy On jest Panem czy ja sam? Przezwyciężyć pokusę podporządkowania Boga sobie i swoim interesom lub umieszczenia Go z boku i nawrócić się na właściwy porządek priorytetów, aby dać Bogu pierwsze miejsce – jest to droga, którą musi przejść każdy chrześcijanin. „Nawracajcie się” – to zaproszenie, które wielokrotnie usłyszymy podczas Wielkiego Postu, oznacza naśladowanie Jezusa w taki sposób, aby Jego Ewangelia była praktycznym przewodnikiem w życiu; oznacza pozwolić, aby Bóg nas nawracał, przestać myśleć, że to my jesteśmy jedynymi budowniczymi naszej egzystencji; oznacza uznać, że jesteśmy stworzeniami, które zależą od Boga, od Jego miłości i jedynie „tracąc” nasze życie w Nim, możemy je zyskać. A to wymaga dokonywania naszych wyborów w świetle Słowa Bożego. Dzisiaj nie można już być chrześcijanami tylko na skutek tego, że żyjemy w społeczeństwie, które ma swoje chrześcijańskie korzenie. Także ci, którzy urodzili się w rodzinie chrześcijańskiej i otrzymali religijne wychowanie, każdego dnia muszą odnawiać swój wybór bycia chrześcijaninem, dawać Bogu pierwsze miejsce wobec pokus proponowanych nieustannie przez zsekularyzowaną kulturę, wobec krytycznego osądu wielu współczesnych /ludzi/. Próby, którym nowoczesne społeczeństwo poddaje chrześcijan, są istotnie liczne i dotykają życia osobistego i społecznego.

Stworzenie staje się więc miejscem, w którym poznajemy i uznajemy wszechmoc Boga oraz Jego dobroć, staje się wezwaniem dla naszej wiary, aby głosić Boga jako Stwórcę. Przez „wiarę  – pisze autor Listu do Hebrajczyków Hebrajczyków – poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, iż to, co widzimy, powstało nie z rzeczy widzialnych” (11,3). Wiara oznacza więc zdolność rozpoznania tego, co niewidzialne i rozróżnienia śladów niewidzialnego w świecie widzialnym.

Bóg jest Ojcem, który nigdy nie opuszcza swoich dzieci, jest Ojcem pełnym miłości, który podtrzymuje, pomaga, przyjmuje, wybacza, zbawia z wiernością, która przewyższa całkowicie wierność ludzką, aby otworzyć się na wymiar wieczności. ”Bo Jego miłość trwa na wieki”, jak to powtarza w litanijny sposób w każdym wersecie Psalm 136, przebiegając przez historię zbawienia. Miłość Boga Ojca nigdy nie ustaje, nie męczy się nami; jest miłością, która daje aż do samego końca, aż do ofiary własnego Syna. Wiara daje nam tę pewność, która staje się pewną skałą budowaniu naszego życia: możemy zmierzyć się z wszystkimi trudnościami i niebezpieczeństwami, doświadczeniem mroku kryzysu i w czasie cierpienia, podtrzymani przez zaufanie, że Bóg nie zostawia nas samymi i jest zawsze przy nas blisko, aby nas zbawić i doprowadzić do życia. 

Abraham był błogosławiony, ponieważ w wierze zdolny jest rozeznać Boże błogosławieństwo przechodząc ponad pozorami, ufając w obecność Boga, nawet gdy Jego drogi wydają się mu tajemnicze. Co to oznacza dla nas? Kiedy mówimy: „Wierzę w Boga”, możemy powiedzieć, jak Abraham: „ufam Tobie, Panie, powierzam się Tobie”, lecz nie jak komuś, do kogo uciekam się w trudnościach lub komu poświęcam jakąś chwilę dnia czy tygodnia. Gdy mówię „Wierzę w Boga” oznacza to, że na Nim opieram moje życie, że Jego Słowo kieruje mną codziennie, w konkretnych wyborach, że nie lękam się utraty czegoś we mnie.

 
Jeśli chcemy zobaczyć oblicze Boga, to oblicze, które nadaje sens, solidność, pogodę ducha naszej drodze życiowej, musimy iść za Chrystusem, ale nie tylko wtedy, kiedy Go potrzebujemy, kiedy znajdujemy trochę czasu pośród tysiąca codziennych zajęć. Cała nasza egzystencja powinna być ukierunkowana na spotkanie z Nim, na miłość wobec Niego. Centralne w niej miejsce powinna mieć także miłość bliźniego, ta miłość, która w świetle krzyża pozwala nam rozpoznać oblicze Jezusa w ubogim, słabym, cierpiącym. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy prawdziwe oblicze Jezusa staje się nam bliskie w słuchaniu Jego Słowa, a zwłaszcza w tajemnicy Eucharystii. W Ewangelii św. Łukasza znamienny jest fragment mówiący o dwóch uczniach zmierzających do Emaus, którzy rozpoznali Jezusa przy łamaniu chleba. 

(...) manifestujecie swą wiarę i o niej świadczycie,  o radości bycia chrześcijanami, przynależenia do Kościoła. Jest to radość, która wypływa ze świadomości, że otrzymaliście od Boga wielki dar, właśnie wiarę, dar na który nikt z nas nie mógł sobie zasłużyć, ale został nam darmo dany i na który odpowiedzieliśmy naszym „tak”. Jest to radość uznania siebie za Boże dzieci, odkrycia, że jesteśmy zawierzeni w Jego ręce, poczucia że jesteśmy przyjęci miłującym uściskiem, podobnie jak matka, która podtrzymuje i obejmuje swoje dziecko. Ta radość, która ukierunkowuje drogę każdego chrześcijanina jest oparta na osobistej relacji z Jezusem, relacji, która ukierunkowuje całą ludzką egzystencję. To On jest w istocie sensem naszego życia, Ten, ku któremu warto skierować swe spojrzenie, aby być oświeconym Jego prawdą i móc żyć w pełni. Rozpoczynająca się dzisiaj dla tych dzieci droga wiary jest zatem oparta na pewności, na doświadczeniu, że nie ma nic większego, niż poznać Chrystusa i przekazywać innym  przyjaźń z Nim. Tylko w tej przyjaźni wyzwala się naprawdę wielki potencjał człowieczeństwa i możemy doświadczyć tego, co jest piękne, i tego, co wyzwala (por. Homilia podczas Mszy na początku swego pontyfikatu, 24 kwietnia 2005 r.). Ten, kto tego doświadczył nie jest skłonny do rezygnacji za nic w świecie ze swej wiary.

Myśl o podarowaniu siebie, o ofiarowaniu, znajduje się w centrum liturgii i przywołuje w naszej świadomości pierwotny dar Bożego Narodzenia: w tę świętą noc Bóg stając się ciałem, zechciał stać się darem dla ludzi, dał nam samego siebie, przyjął nasze człowieczeństwo, aby dać nam swoją boskość. Jest to wielki dar. Także w naszym obdarowywaniu się nawzajem nie jest ważne czy prezent jest bardziej czy mniej kosztowny; ci, którzy nie potrafią podarować trochę siebie samego, zawsze dają zbyt mało; co więcej, czasami dar serca i obowiązek podarowania siebie próbuje się zastąpić pieniędzmi i rzeczami materialnymi. Tajemnica Wcielenia pokazuje nam, że Bóg tak nie uczynił: On nie podarował nam „czegoś”, lecz darował samego siebie w swoim Jednorodzonym Synu. Tutaj znajdujemy wzór naszego obdarowywania, aby naszymi relacjami, szczególnie tymi najważniejszymi kierowały  bezinteresowność i miłość.

Oto, drodzy bracia, podstawa naszego pokoju: pewność, że w Jezusie Chrystusie kontemplujemy blask oblicza Boga Ojca, że jesteśmy synami w Synu, że w ten sposób na drodze życia jesteśmy tak bezpieczni, jak dziecko w ramionach Ojca dobrego i wszechmocnego. Blask oblicza Pana nad nami, który udziela nam pokoju, jest ukazaniem Jego ojcostwa. Pan kieruje ku nam swoje oblicze, ukazuje się jako Ojciec i obdarza nas pokojem. Na tym polega istota tego głębokiego pokoju, „pokoju z Bogiem” , który jest nierozerwalnie związany z wiarą i łaską, jak pisze święty Paweł do chrześcijan w Rzymie (por. Rz 5, 2). Nic nie może wierzącym zabrać tego pokoju, nawet trudności i cierpienia życiowe. W rzeczywistości, cierpienia, doświadczenia i ciemności nie niszczą, ale powiększają naszą nadzieję, nadzieję, która nie zawodzi, ponieważ „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).

Wewnętrzna pielgrzymka wiary ku Bogu odbywa się głównie w modlitwie. Święty Augustyn powiedział kiedyś, że modlitwa jest w ostateczności niczym innym jak aktualizacją i radykalizacją naszej tęsknoty za Bogiem. W miejsce słowa, „tęsknota” moglibyśmy umieścić słowo, „niepokój” i powiedzieć, że modlitwa wyrywa nas z naszego fałszywego wygodnictwa, z naszego zamknięcia w rzeczywistości materialnej, widzialnej i przekazuje nam niepokój ku Bogu i właśnie w ten sposób czyni nas otwartymi i niespokojnymi jedni o drugich.

Ojcowie Kościoła wiele razy mówią o Chrystusie jako o nowym Adamie, aby podkreślić początek nowego stworzenia, od chwili zrodzenia Syna Bożego w łonie Dziewicy Maryi. Każe nam to pomyśleć, jak bardzo wiara wnosi także w nas pewną nowość tak silną, że tworzy nowe narodziny. Rzeczywiście na początku bycia chrześcijaninem znajduje się Chrzest św., który sprawia, że rodzimy się na nowo jako dzieci Boże, umożliwia nam uczestnictwo w synowskiej relacji Jezusa z Ojcem. Chciałbym też zwrócić uwagę, że chrzest się otrzymuje, jesteśmy „ochrzczeni”- jest to strona bierna - bo nikt nie może stać się dzieckiem sam z siebie: jest to dar udzielany darmowo. Święty Paweł przypomina o tym przybranym synostwie chrześcijan w centralnym fragmencie swego Listu do Rzymian, kiedy pisze: „Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi”(8, 14-16),a nie sługami. Tylko jeśli otworzymy się na działanie Boże, jak Maryja, tylko jeśli powierzamy swoje życie Panu, tak jak przyjacielowi, któremu całkowicie ufamy, wszystko ulega zmianie, nasze życie nabiera nowego znaczenia i nowego oblicza: oblicza dzieci Ojca, który nas miłuje i nigdy nas nie opuszcza.

Maryja „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19), możemy powiedzieć, że „trzymała razem”, „rozważała wspólnie” w swoim sercu wszystkie wydarzenia, które jej się przydarzyły, umieszczała każdy poszczególny element, każde słowo, każdy fakt w obrębie całości i konfrontowała go, zachowywała, uznając, że wszystko pochodzi z woli Bożej. Maria nie zatrzymuje się na pierwszym powierzchownym rozumieniu tego, co ma miejsce w jej życiu, ale umie spoglądać w głębię, pozwala, by wydarzenia stawiały jej pytania, zastanawia się nad nimi, rozpoznaje i zyskuje to zrozumienie, jakie może zapewnić tylko wiara. Głęboka pokora posłusznej wiary Maryi, przyjmująca w sobie nawet to, czego z Bożego działania nie rozumie, pozwala, aby to Bóg otworzył jej umysł i serce. „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”(Łk 1,45), mówi jej krewna Elżbieta. To właśnie ze względu na jej wiarę wszystkie pokolenia będą nazywać Maryję błogosławioną. 
(...) uroczystość Narodzenia Pańskiego (...) zachęca nas, abyśmy żyli tą samą pokorą i posłuszeństwem wiary. Chwała Boża nie objawia się w tryumfie i władzy króla, nie jaśnieje w jakimś słynnym mieście, w bogatym pałacu, ale zamieszkuje w łonie dziewicy, objawia się w ubóstwie dziecka. Wszechmoc Boga, także w naszym życiu, działa za pomocą często cichej siły prawdy i miłości. Tak więc wiara nam mówi, że bezbronna moc tego Dziecięcia zwycięża ostatecznie zgiełk mocarstw świata.