Ze stanowiska wiary chrześcijańskiej stwierdzamy, że człowiek staje się najbardziej sobą nie przez to, co czyni, lecz przez to, co otrzymuje. Musi oczekiwać na dar miłości i nie może otrzymać miłości inaczej niż jako dar. Nie można jej "zrobić" samemu, bez drugiego; trzeba na nią czekać, pozwolić dać ją sobie. I można stać się całkowicie człowiekiem tylko przez to, że się zostanie pokochanym, że się pozwoli pokochać. To, że miłość stanowi najwyższą możliwość człowieka, a zarazem najgłębszą potrzebę, i że to najpotrzebniejsze jest zarazem najpełniejszą wolnością dobrowolnie daną, to właśnie oznacza, iż człowiek może liczyć na swe "zbawienie" przez to, że zostaje mu ono przekazane. Jeśli jednak nie pozwala się tak obdarować, to gubi sam siebie.

Aktywność absolutyzująca samą siebie, która "bycie człowiekiem" chce wydać z siebie samej, jest sprzeczna z istotą człowieka. Louis Evely doskonale tę myśl sformułował: "Cała historia ludzkości zeszła na bezdroża, załamała się przez fałszywe wyobrażenie, jakie Adam miał o Bogu. Chciał on być takim jak Bóg. Mam nadzieję, że nikt z was w tym nie widział grzechu Adama... Czyż Bóg go do tego nie zaprosił? Adam pomylił się tylko co do wzoru, który chciał naśladować. Sądził, że Bóg jest niezależną, autonomiczną, wystarczającą sobie istotą; a chcąc być takim jak On, zbuntował się i wypowiedział posłuszeństwo. Lecz gdy Bóg się objawił, gdy chciał okazać, kim jest, ukazał się jako miłość, czułość, jako wylanie samego siebie, nieskończone upodobanie w kimś drugim, skłonienie się ku niemu, zależność. Bóg okazał się posłuszny, posłuszny aż do śmierci. Adam myśląc, że stanie się Bogiem, oddalił się od Niego zupełnie. Cofnął się w samotność, a Bóg był przecież wspólnotą". Wszystko to bez wątpienia oznacza względność uczynków i działania; walkę św. Pawła przeciw "usprawiedliwieniu z uczynków" należy rozumieć w tym sensie. Trzeba jednak dodać, że w określeniu ludzkiego działania jako wielkości nieostatecznej mieści się zarazem jego wewnętrzne wyzwolenie: aktywność człowieka może się obecnie dokonywać w spokoju, odprężeniu i swobodzie, jaka przystoi temu, co nie jest ostateczne. Prymat tego, co otrzymywane, nie ma człowieka skłaniać do bierności, nie orzeka, że człowiek może teraz założyć ręce, jak nam to zarzuca marksizm. Przeciwnie: umożliwia nam przy zachowaniu odpowiedzialności, a zarazem swobody, zajmowanie się sprawami tego świata i oddanie ich w służbę wyzwalającej miłości.
Joseph Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo s. 107

Wśród postaci kobiet, jakie przedstawia nam Stary Testament wyróżnia się Judyta, wielka bohaterka swojego ludu. Księga biblijna nosząca jej imię opowiada o potężnej kampanii wojennej króla Nabuchodonozora, który panując w Niniwie poszerzył granice imperium podbijając i ujarzmiając wszystkie otaczające ją narody. Rzeczywiście wojsko Nabuchodonozora, pod wodzą dowódcy Holofernesa dokonało oblężenia pewnego miasta w Judei, Betulii, odcinając dopływ wody i osłabiając w ten sposób opór ludności. Sytuacja staje się dramatyczna, do tego stopnia, że mieszkańcy miasta zwracają się do starszyzny prosząc, by poddać się wrogowi. Ich słowa są rozpaczliwe: „Teraz już nie ma pomocy dla nas: Bóg wydał nas w ich ręce, abyśmy z pragnienia padali przed nimi i całkowicie zginęli – doszli do tego, by powiedzieć „Bóg nas wydał” – rozpacz tych ludzi była ogromna. A teraz przywołajcie ich i wydajcie całe miasto na łup ludziom Holofernesa i wszystkich jego sił zbrojnych” (Jdt 7,25-26).
Kres wydaje się teraz nieunikniony, wyczerpała się zdolność do zaufania Bogu - a ileż razy dochodzimy do sytuacji granicznych, gdzie nie odczuwamy nawet zdolności do zaufania Bogu – straszliwa pokusa, nieprawdaż! - i paradoksalnie, zdaje się, że aby uniknąć śmierci, nie pozostaje nic innego, jak oddać się w ręce tych, którzy zabijają. Przecież oni wiedzą, że ci żołnierze mają zamiar splądrować miasto, uprowadzić kobiety jako niewolnice, a następnie zamordować wszystkich pozostałych. Byli wręcz w sytuacji granicznej.
W obliczu tak wielkiej rozpaczy, naczelnik ludu próbuje zaproponować uczepienie się nadziei: przetrwać jeszcze pięć dni, czekając na zbawczą interwencję Boga. (…) Przyznano Bogu pięć dni na interwencję – i na tym polega grzech - przyznano Bogu pięć dni na interwencję; pięć dni oczekiwania, ale już z perspektywą śmierci. Dają Bogu pięć dni, aby ich ocalił ale… ale brak im ufności, spodziewają się najgorszego. (...)
I w tej sytuacji pojawia się na scenie Judyta. Wdowa, kobieta wielkiej urody i mądrości mówi do ludu językiem wiary. Dzielna, wprost upomina lud: „Wystawiacie na próbę Pana Wszechmogącego [...] Nie wywołujcie więc gniewu Pana, Boga naszego! Jeśli nawet nie będzie chciał przyjść nam z pomocą w ciągu tych pięciu dni, to przecież ma On moc ochronić nas, jeśli zechce, lub pozwolić nam zginąć na oczach naszych wrogów [...] Dlatego wyczekując od Niego ocalenia, prośmy Go o pomoc, On zaś wysłucha naszego wołania, jeśli Mu się spodoba” (8,13.14-15.17). Jest to język nadziei. Pukajmy do bram serca Bożego, On jest Ojcem, On nas może ocalić. Ta kobieta, wdowa gotowa jest nawet się ośmieszyć wobec innych! Ale jest dzielna! Idzie do przodu!… Taka jest moja opinia: kobiety są dzielniejsze od mężczyzn!
Judyta z mocą proroka beszta członków swego narodu, aby ich przywieść do ufności w Bogu; spojrzeniem proroka widzi poza wąską perspektywą zaproponowaną przez naczelników, a którą lęk czyni jeszcze bardziej ograniczoną. Stwierdza, że Bóg na pewno będzie działał, natomiast propozycja pięciu dni oczekiwania jest sposobem kuszenia Go i uchylenia się od Jego woli. Pan jest Bogiem zbawienia, niezależnie od formy, jaką ono przybierze. Zbawieniem jest uwolnienie od wrogów i umożliwienie życia, ale w Jego nieprzeniknionych planach zbawieniem może być także wydanie na śmierć. Jest kobietą wiary, ona to wie. Potem wiemy, jak skończyła się historia: Bóg zbawia.
Drodzy bracia i siostry, nigdy nie stawiajmy Bogu warunków i pozwólmy, aby nadzieja przezwyciężyła nasze lęki. Ufanie Bogu oznacza wejście w Jego plany, nie żądając niczego, a wręcz godząc się, że Jego zbawienie i Jego pomoc dotrą do nas w sposób odmienny od naszych oczekiwań. Prosimy Pana o życie, zdrowie, miłość, szczęście; i słusznie tak czynimy, ale trzeba być świadomymi, że Bóg może wzbudzić życie nawet ze śmierci, że można doświadczyć pokoju nawet w chorobie i że może istnieć pokój duszy nawet w samotności, a szczęście również we łzach. To nie my możemy uczyć Boga, co powinien czynić, czego potrzebujemy. On to wie lepiej niż my, a my musimy zaufać, ponieważ Jego drogi i Jego myśli są różne od naszych.
Droga, jaką wskazuje nam Judyta to droga zaufania, oczekiwania w pokoju, modlitwie i posłuszeństwie, jest to droga nadziei. Jest to droga bez łatwych rezygnacji, czyniąc wszystko, co w naszej mocy, ale zawsze trwając w zgodzie z wolą Pana. Wiemy bowiem, że Judyta wiele się modliła, wiele też powiedziała ludowi, a potem mężna poszła, próbowała przybliżyć się do dowódcy wojska i udało się jej ściąć mu głowę, ściąć go. Jest mężna w wierze i w czynach.
W istocie Judyta ma pewien swój plan, realizuje go pomyślnie i prowadzi lud do zwycięstwa, ale zawsze w postawie wiary tych, którzy przyjmują wszystko z ręki Boga, będąc pewną Jego dobroci. W ten sposób kobieta pełna wiary i odwagi daje na nowo siłę swojemu ludowi znajdującemu się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i prowadzi go drogami nadziei, wskazując ją także i nam.
Katecheza Papieża Franciszka, 25.01.2017

„Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę” (Iz 66,13). Tak jak matka bierze na siebie ciężary i trudy swoich dzieci, tak też i Bóg lubi wziąć na siebie nasze grzechy i nasze niepokoje. On, który nas zna i nieskończenie miłuje, jest wrażliwy na naszą modlitwę i potrafi otrzeć nasze łzy. Patrząc na nas, za każdym razem się wzrusza i lituje miłością dogłębną, ponieważ jesteśmy nie tylko zdolni do zła, ale jesteśmy także Jego dziećmi. Bóg pragnie nas wziąć w ramiona, chronić nas, wyzwolić od zagrożeń i od zła. Pozwólmy, aby w naszym sercu zabrzmiały te słowa, jakie kieruje dziś do nas: „Jak matka będę was pocieszać”. Pocieszenie, jakiego potrzebujemy pośród burzliwych wydarzeń życia, to właśnie obecność Boga w sercu. Jego obecność w nas jest bowiem źródłem prawdziwego pocieszenia, które trwa, które wyzwala od zła, niesie pokój i powiększa radość. Dlatego, jeśli chcemy żyć jako ludzie pocieszeni musimy w swym życiu uczynić miejsce dla Pana. A żeby Pan stale w nas przebywał trzeba Jemu otworzyć drzwi, a nie trzymać Go na zewnątrz.
Papież Franciszek, homilia w Tbilisi, 1.10.2016

Plik pdf